W roku 2015 podjąłem się wielu zleceń tłumaczeniowych. Miałem wielkie szczęście, bo większość z nich pozwalała mi poruszać się po tak dobrze znanych wodach, jakimi są tłumaczenia audiowizualne. Jestem uczestnikiem kilku forów internetowych, które zrzeszają osoby związane z tą tematyką. Obserwuję je więc dość regularnie, żeby złapać każdą nadarzającą się okazję do pracy przy filmach/teatrze/kabaretach/galach telewizyjnych.
Pewnego pięknego dnia, pojawiło się ogłoszenie, o zapotrzebowaniu na tłumaczy do tłumaczenia re-transmisji z Czerwonego Dywanu, dla dużego studia. Skontaktowałem się z project manager, podesłałem CV. Zostałem przyjęty. Czekałem na upragniony dzień. Ponieważ takie rzeczy zwykle dzieją się za Wielką Wodą, stąd u nas wszystko rozpoczęło się wczesnym rankiem.
W telewizji nie pokazano jednak Czerwonego Dywanu. Ograniczono się do transmisji już z samej ceremonii rozdania nagród. Na scenie pojawił się prowadzący, który zaczął show od piosenki. Ponieważ ma dobrą dykcję, nie byłoby w tym nic trudnego. Zaczął się jednak show - śpiewanie stylem scat przez 6 minut. O ile sam wspomniany gatunek zwykle zawiera pełno onomatopei, tu były to zwykłe słowa, śpiewane jedynie z szybkością strzałów Gatlinga. Pojawił się pierwszy strach. Uświadomiłem sobie, że jeśli w mojej części (którą project manager miał podesłać około godziny 4:30 z terminem wykonania na chwilę po 7:00, bo od 8:00 rozpoczynano nagranie) miałoby się pojawić coś podobnego, to leżę.
Nie było źle. Było gorzej. Gdy rozpoczął się czas działania, po przysłaniu plików z nagraniem, oniemiałem. Reporterzy rozmawiali z tymi wszystkimi ludźmi znanymi z ekranu - jest pięknie i wszyscy mówią, jak na ludzi cywilizowanych przystało. Pojawiły się pierwsze aktorki w swoich ślicznych kreacjach. Od project manager dostałem wiadomość, że gdybym miał problem, mam pisać do jednego z supervisorów, bo jest biegły w sprawach mody od poprzednich gal. Pojawiły się chwile zwątpienia. Postanowiłem, że żeby nie wiem co, przetłumaczę to wszystko sam, dobrze i w wyznaczonym czasie. Oglądam telewizję, czytam prasę, magazyny filmowe różnego rodzaju i czasem też ploteczki - stąd kojarzę ze słyszenia wielu projektantów, poznałem kilka marek odzieżowych, słyszałem o producentach biżuterii.
Do pewnego momentu czułem się spokojny. Dopiero w chwili spojrzenia na zegarek i zobaczenia ile czasu zostało do terminu, poczułem stres drugi. Ośmiominutowe nagranie tłumaczyłem 2 godziny. Do końca została jeszcze chwila. Co chwila zerkałem w Google, żeby odszukać kolejnego kreatora mody lub projektanta biżuterii. Po trudach i znojach udało się. Stworzyłem wersję polską. Skoro zostało 15 minut, mam możliwość przycięcia całości, żeby dopasować wszystko dla wygody lektora, względem time-code'u wyświetlanego w klipie filmowym. Wersję wymuskaną zamknąłem, ładnie zapisałem i nadałem bezpośrednio do supervisora.
Godzina 7:06. Przygotowuję się do odespania. Widzę jeszcze, że na poczcie supervisor potwierdza otrzymanie tłumaczeń od kolejnych ludzi, z wyznaczonego zespołu 8 tłumaczy. 7:38 - rozpoczyna się dramat. Suspens wzmaga atmosferę z każdą sekundą. Jeden z tłumaczy, odpowiedzialny za najdłuższy, bo prawie piętnastominutowy klip, napisał, że miał wypadek i nie dotknął w ogóle swojego zadania. Supervisor napisał, że jedna z tłumaczek nie odezwała się w ogóle, więc jej sześciominutowy fragment też jest nietknięty. Project manager za 15 minut miała rozpocząć sesję nagraniową i brakuje dwóch ostatnich fragmentów. Po tamtej stronie internetu wcale nie jest wesoło. Przez kwadrans nie było widać chętnych do przejęcia zadania.
O godzinie 8:00 zgłosiła się dziewczyna, że może wziąć ten krótszy fragment. Project manager wysłała wiadomość z ubywającą nadzieją w tonie, żeby ktoś wziął ten drugi plik. Pomyślałem, że jeszcze chwilę przeżyję, a będę miał możliwość pobawić się profesjonalnie przy tłumaczeniach audiowizualnych. Zgłosiłem się, zaznaczając od razu, że jednak będę potrzebował więcej czasu. Otrzymałem najprostszy i najbardziej motywujący komunikat: „Rób swoje - to nagrywamy ostatnie”. W zasadzie procedura ta sama. Zadanie jest do zrobienia w niedługim czasie, ale kawa w tym stanie jest niezbędna. Podwójna. Dużo, dużo kawy. Tekst udało się przetłumaczyć.
Znów pojawiło się zbiorowe wymienianie nazwisk projektantów, ale część poznałem wcześniej w Google, a resztę w miarę wyraźnie przedstawiono. Ponieważ czasu nie było wiele, pozaznaczałem wejścia wg time-code'u, ale cała reszta pozostała bez skracania. Odesłana wersja została pewnie delikatnie zmodyfikowana przez supervisora. Tego samego dnia, project manager podziękowała za udaną współpracę.
Jeśli zdarzy się Wam kiedykolwiek podobne tłumaczenie, a nie pracowaliście przy galach, możecie próbować się delikatnie przygotować:
- Gwiazdy chwalą się swoimi kreacjami - poznaj najmodniejsze nazwiska twórców odzieży i biżuterii.
- Nie oglądaj wcześniej gali - powoduje niepotrzebny stres.
- Wyśpij się dobrze przed, bo następnej nocy nie możesz zasnąć.
- Miej zawsze zapas kawy (polecam napój musujący, „do rozkminiania kniżek po północy”)
- Gwiazdy telewizji zwykle mówią dość wyraźnym językiem. Nawet zagraniczni mówiący po angielsku są łatwi do zrozumienia.
- Pamiętaj o koncentracji i odpowiedzialności - jeśli masz z którymś zjawiskiem problemy - daruj sobie.
- Bądź zwięzły gdzie się da - lektor też człowiek.
- Weź poprawkę czasową na czyjąś wpadkę - to nie zostanie zapomniane.
- Jeśli masz problem - korzystaj z kontaktu z supervisorem, Google nie zastąpi ludzkiego ucha.
- Zapamiętaj tytuły grzecznościowe i ważne skróty osobowe- CBE, OBE, Duke, Sir różni się od „Sire”.
Autor tekstu: Jerzy W.,
tłumacz j. angielskiego
***
Nie masz jeszcze konta w naszym serwisie?
Załóż je za darmo i dodaj swoją ofertę tłumaczeń.