Początkujący tłumacz-freelancer staje w obliczu wielu wyzwań. Decyzja o rozpoczęciu pracy na własną rękę nie jest łatwa, tym bardziej że podczas studiów adepci sztuki tłumaczeniowej zwykle nie są przygotowywani na to, czego oczekuje od nich rynek. Czy sytuacja tłumacza-żółtodzioba jest zatem beznadziejna?
Mam 24 lata i kilka miesięcy temu skończyłam studia w Warszawie. Po pięciu latach spędzonych na językoznawczych wykładach, warsztatach tłumaczeniowych i w wydziałowych kabinach nareszcie mogłam wypłynąć na szerokie wody życia zawodowego. Choć bardzo lubiłam moje studia, muszę przyznać, że czekałam na ten moment już od dłuższego czasu. Nareszcie przyjdzie czas na prawdziwe zlecenia, prawdziwe terminy, prawdziwych klientów – myślałam z rosnącym podekscytowaniem. Kiedy ten moment nareszcie nadszedł, okazało się jednak, że tak naprawdę nie do końca wiem, od czego zacząć.
W czasie studiów, zwłaszcza magisterskich, sporo mieliśmy zajęć praktycznych. Jeśli chodzi o tłumaczenia pisemne, braliśmy na warsztat teksty ze wszystkich możliwych dziedzin – od technicznych i prawniczych poprzez marketingowe aż po utwory literackie. Na zajęciach ustnych z notatnikami w ręku dzielnie ćwiczyliśmy tłumaczenia konsekutywne, a w kabinach – symultaniczne. Niestety niewiele mówiło się jednak o tym, co czeka nas po opuszczeniu murów uniwersytetu. Co prawda zdarzało się, że wykładowcy pytali nas o to, jak wyobrażamy sobie naszą przyszłą karierę, a nawet opowiadali nieco o własnym życiu zawodowym, ale brakowało w tym wszystkim konkretów. Część moich koleżanek i kolegów od razu zapowiedziała, że z tłumaczeniami nie chce mieć nic wspólnego. I rzeczywiście, zaraz po studiach pomaszerowali prosto do międzynarodowych korporacji lub na inne uczelnie, aby zdobywać dodatkowe kwalifikacje.
Ja nie chciałam żegnać się z tłumaczeniami. Im dłużej studiowałam, tym bardziej byłam przekonana, że to jest właśnie to, czym chciałabym się zajmować. Doświadczenie zaczęłam gromadzić jeszcze na studiach – wyjechałam na praktyki tłumaczeniowe do Wiednia, zostałam przyjęta na staż tłumaczeniowy u jednej z warszawskich tłumaczek, kilka razy miałam też okazję sprawdzić się w tłumaczeniach ustnych. Kończąc studia, byłam przekonana, że jestem świetnie przygotowana do rozpoczęcia pracy. Swoje pierwsze zawodowe kroki postanowiłam postawić w Wiedniu.
Kiedy byłam już na miejscu i nareszcie mogłam rozpocząć długo oczekiwaną karierę tłumaczki, pojawiły się pierwsze wątpliwości. Do głowy zaczęły mi przychodzić pytania, nad którymi wcześniej zupełnie się nie zastanawiałam. Po pierwsze: czy praca tłumacza-freelancera to w ogóle dobry pomysł? Czy nie lepiej poszukać stałego etatu? Praca zdalna wymaga przecież niesamowitej dyscypliny i samozaparcia – czy ja się do tego nadaję? Po drugie: od czego właściwie powinnam zacząć? Założenie własnej działalności wydawało mi się na początku czarną magią, zwłaszcza że miałam to zrobić za granicą. Po trzecie: jakie narzędzia będą mi potrzebne? W co powinnam zainwestować? Po czwarte: jak zdobyć pierwszych klientów? Lista pytań wydłużała się, a ja zaczęłam mieć poważne wątpliwości, czy na pewno sobie poradzę.
Na studiach, owszem, przekazano mi rozmaite techniki tłumaczeniowe, uwrażliwiono na kwestie językowe, przekazano wiedzę językoznawczą, ale nie przygotowano mnie do wejścia na prawdziwy rynek. Zdecydowanie za mało mówiło się o potrzebie specjalizacji, o kwestiach biznesowych (zdalnie pracujący tłumacz to przecież także przedsiębiorca!), o wymaganiach, które stawiają tłumaczom klienci. Nie chcę przez to powiedzieć, że uniwersytet ma za studentów zrobić wszystko. Oczywiście każdy powinien potrafić rozwijać się i poszerzać swoją wiedzę na własną rękę. Myślę jednak, że absolwenci studiów tłumaczeniowych powinni być nie tylko tłumaczami o doskonałych umiejętnościach językowych, ale także osobami zaradnymi, przedsiębiorczymi, znającymi potrzeby rynku.
Na szczęście dość szybko przekonałam się, że nie wszystko stracone. Odkryłam, że powstaje obecnie mnóstwo stron internetowych i blogów, które podpowiadają, jak stawiać pierwsze kroki w branży tłumaczeniowej. W sieci można znaleźć wiele filmów, artykułów i kursów dla tłumaczy, a w mediach społecznościowych powstają grupy wsparcia, w których można wymieniać się doświadczeniami. Choć wciąż nie znam odpowiedzi na wszystkie nurtujące mnie pytania i daleko mi jeszcze do pełnego profesjonalizmu, to wiem, że nie jestem zdana sama na siebie. Szkoda tylko, że na te wszystkie wyzwania nie do końca przygotowują nas studia. Być może ma nas to nauczyć samodzielności, kto wie?
***
Nie masz jeszcze konta w naszym serwisie?
Załóż je za darmo i dodaj swoją ofertę tłumaczeń.